Forum Forum fanów Roberta Sean Leonarda Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dzień Dziecka [miniaturka, love]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum fanów Roberta Sean Leonarda Strona Główna -> Fanfiction / Hilson
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Chakalaka
Danny's Lover
Danny's Lover



Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tu te truskawki?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:54, 27 Paź 2009    Temat postu: Dzień Dziecka [miniaturka, love]

Taka chyba urocza miniaturka. Hilsonkom z horum z tego co przeczytałam się podobało, więc mam nadzieję, że wam też Mruga
Pisane w przypływie Wenu, dzięki muzyce Foo Fighter i od czasu do czasu oglądaniu uroczego uśmiechu wokalisty Mruga
Miłego czytania.


"Dzień dziecka"

- Mamo! Gdzie jest wujek Jimmy! - ryknął House, wpadając do gabinetu administratorki PPTH. Kobieta posłała mu spojrzenie mówiące "Nienawidzą Cię!". Starszy mężczyzna, siedzący na krześle na przeciwko niej, ubrany w drogi garnitur z równie drogą fryzurą, popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem. Diagnosta obdarzył go najsłodszym i najbardziej sztucznym uśmiechem, jaki trzymał w swojej kolekcji.

- House, jakbyś nie zauważył, w co szczerze wątpię, mam spotkanie i jeśli czegoś ode mnie chcesz, musisz ustawić się w kolejce, jak każdy inny pracownik szpitala - warknęła, wskazując mu ręką drzwi.

- Ale mamo... Ja chcę się tylko dowiedzieć, gdzie Jimmy! Chyba nie trzymasz go pod spódnicą? - wesoły głos House'a zmienił się w sugestywny szept. Brakowało jeszcze, żeby "zamachał" brwiami. Potencjalny inwestor zrobił oburzoną minę.

- Wyjdź - rozkazała mu Cuddy, miotając błyskawicami z oczu. Pewnie gdyby tylko mogła, obrałaby go ze skóry i nabiła jego głowę na pal. Och, jak on kochał się z nią bawić! Dla niego wszystko było wieczną zabawą, grą, a irytowanie własnej szefowej było jego ulubionym zajęciem, zaraz po irytowaniu swojego najlepszego przyjaciela, który aktualnie gdzieś wyparował.

- Co pani rozkarze - powiedział, kłaniając się z paskudnym uśmiechem na twarzy. - Ale jeśli tylko pani spotka panicza Jimmy'iego, niech mu pani przypomni, że jest mi winny lunch. Nie tylko w Kambodży głodują dzieci! - wycofał się powoli, kończąc swoje przedstawienie. Gdyby nie było świadków, pewnie rzuciłaby w niego pierwszym lepszym, byle by ciężkim przedmiotem, leżącym na biurku. "Nie tylko w Kambodży głodują dzieci", skończyła mu się wena do tworzenia głupkowatych tekstów? Dzieci... Tak, on był jak dziecko. Wyrośnięte, rozpuszczone dziecko. A dziś był jego dzień.

***
House zatrzymał się przed swoim domem. Ściągnął kask, złapał laskę w dłoń i zszedł z motoru. Jego ulica wyglądała jak każda inna porządna uliczka o jedenastej w nocy. Liście poruszały się cicho na delikatnym, letnim wietrzyku. W oknach domów albo gościł błękitnawy poblask telewizorów, albo, jak w przypadku jego mieszkania, ciemność. Noc była bezchmurna i gwiazdy wraz z księżycem cudownie rozświetlały ciemnogranatowe niebo. Lecz on nie zauważał takich, rzeczy i nie miał zamiaru, więc drogi czytelniku, możesz uznać ten opis za zbyteczny i przejść do dalszej części naszej historii.

Nasz główny bohater, ruszył chodnikiem. Szukając kluczy. Gdy je już w końcu odnalazł znajdował się akurat pod zielonymi drzwiami, które były już praktycznie jedyną przeszkodą do rzucenia się na łóżko i spania ile wlezie. Niestety, nie wiedział, że tam w środku siedzi jeszcze jedna przyczyna, która bardzo długo nie da mu zasnąć. Ale o tym później... Włożył owy klucz w zamek i przekręcił lekko. Mechanizm otworzył się z cichym zamknięciem, a raczej otworzyłby się gdyby już nie był otwarty. House skrzywił się. Czyżby zostawił drzwi niezamknięte? Wszedł do środka, ściągnął buty, odłożył kask, a następnie stanął zdziwiony. Na kanapie siedział ktoś, kto albo był Wilsonem, albo był do niego łudząco podobny. Diagnosta zapalił światło.

- Mógłbym wiedzieć co ty tu robisz? - zapytał. Onkolog podskoczył jak poparzony. I odwrócił powoli głowę. Wyglądał całkowicie jak nie on. Zagubione spojrzenie czekoladowych oczu, równie zagubiona i niepewna mina, prostokątne zawiniątko, kurczowo trzymane w zadbanych smukłych dłoniach. I właśnie przez te dłonie, House pierwszy raz poczuł cholerne pożądanie w kierunku swojego najlepszego (j jedynego zarazem) przyjaciela. Odegnał od siebie dziwne uczucie budzące się w jego sercu.

- No bo ja.. Ten... - jedna z pięknych dłoni Wilsona wylądowała na jego karku, pocierając go z zażenowaniem. - Mam coś dla ciebie.

- Dla mnie? - diagnosta zrobił zdziwioną minę. - Z tego co mi wiadomo urodziny mam dopiero za jedenaście dni, ale fajnie, że pamiętasz. I jeśli to kolejny krawat to nie biorę.

- To nie na twoje urodziny i to nie krawat - onkolog wstał i powoli podszedł do niego. Stanął naprzeciwko w zdecydowanie zbyt bliskiej odległości, lecz House'owi to nie przeszkadzało, i wyciągnął rękę z pakunkiem. - Masz.

Starszy mężczyzna ujął dziwny przedmiot w dwa palce, przyglądając się mu uważnie, i odpakował delikatnie jakby to była bomba, a on był saperem i musiał ją rozbroić. Nie należało mu się dziwić. Wilson dający mu prezent, który po pierwsze nie był krawatem i po drugie, nie z okazji jego urodzin, był dziwny. Jeśli dodatkowo ten Wilson miał niepewność wymalowaną wielkimi literami na twarzy, był spięty i pojawił się w jego domu tak niespodziewanie, bez chińszczyzny, kiepskiego filmu i piwa, wtedy taka sytuacja kwalifikowała się pod cos bardzo dziwnego.

Cały kolorowy papier leżał już w strzępkach na dywanie, a na dłoni diagnosty leżała ramka ze zdjęciem. Ich zdjęciem, to znaczy jego i Wilsona. Stali przed szpitalem, on z miną naburmuszonego pięciolatka, a onkolog z promiennym uśmiechem. Pamiętał, kiedy został siłą zmuszony do zapozowania do tej fotografii. To było gdy dopiero zaczynali pracę w PPTH, zaraz na początku ich przyjaźni, kiedy byli jeszcze piękni i młodzi. Teraz niestety zostało tylko "i". House podniósł wzrok i spojrzał na onkologa, który wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego niż na początku. Jego wargi ścisnęły się w cienką linię, a wzrok błądził gdzieś po dywanie. Kilka kosmyków brązowych włosów opadło mu na twarz, zakrywając czekoladowe oczy. Kolejna fala pożądania zalała ciało diagnosty i tym razem nie miał zamiaru się opanować. Rzucił zdjęcie na łóżko i teraz już wolną dłonią odgarnął kosmyki, zmuszając przyjaciela by na niego spojrzał. Wyglądał tak słodko, tak uroczo... Przysunął się bliżej, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę.

- Dziękuję - mruknął w jego usta, po chwil łącząc je ze swoimi w namiętnym pocałunku. To było coś magicznego, tak silnie magicznego, że Harry Potter z tym całym swoim Hogwartem mógł się schować. W kilka sekund obydwaj odnaleźli sobie w to, co trzymali w najdalszych zakątkach duszy przez tyle lat. Miłość, namiętność, tęsknota... Wszystko tak gorące, tak świeże, takie nowe. Nim się spostrzegli leżeli nadzy na łóżku diagnosty, splątani w miłosnym uścisku, odkrywając zupełnie nieznany im świat.

***

- Wilson?

- Mmmm?

- Dlaczego dałeś mi to zdjęcie?

Powieki onkologa rozchyliły się lekko, ukazując zaspane czekoladowe oczy. Wilson uniósł delikatnie głowę i ulokował ją na piersi diagnosty. Ten objął go w pasie, przyciskając do siebie. Smukłe palce jego przyjaciela powoli i delikatnie masowały pokiereszowane udo i House musiał przyznać, że działały lepiej niż najskuteczniejszy lek przeciwbólowy na świecie.

- Dzień dziecka.. Wczoraj był dzień dziecka.

- Och...

Na twarzy Wilsona pojawił się leciutki, rozmarzony uśmiech. Złożył na ustach kochanka szybki pocałunek i znów opadł na jego tors.

- Dobranoc House.

- Dobranoc Wilson.

The End...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Shadow
Green Day's Lover



Dołączył: 23 Paź 2009
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:12, 27 Paź 2009    Temat postu:

Piękna miniaturka, dołącza do grona moich ulubionych Wesoly
Udało mi się wyhaczyć parę błędów, mam nadzieję,że się nie obrazisz Mruga
Cytat:
- Co pani rozkaże


Cytat:
(i jedynego zarazem) przyjaciela.


To tyle, co udało mi się wyłapać
Krawaty na urodziny Wesoly
A podczas czytania rozpłynęłam się i została ze mnie jedynie kałuża...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nimrod




Dołączył: 10 Lis 2010
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: WTF?
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 15:03, 10 Lis 2010    Temat postu:

Ty chcesz, żebym ja zawału dostała, czy co??
Shocked
A tak na poważnie. Twój fik jest fantastyczny! Masz wieeelki talent!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum fanów Roberta Sean Leonarda Strona Główna -> Fanfiction / Hilson Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin